Do peruwiańskiej wioski płynęliśmy niecałą godzinę, ale w końcu znaleźliśmy się po drugiej stronie Amazonki. Tu nam się już o wiele bardziej spodobało. Wioska wyglądała autentycznie i w sumie to nie wiem czy my byliśmy większą atrakcją dla Peruwiańczyków czy odwrotnie ;)
Wioska ta przeżyła w tym roku katastofę gdy szkoła, przychodnia i kilka domostw osunęło się do Amazonki pod koniec pory deszczowej. W związku z tym obecna szkoła jest zaimprowizowaną wiatą pod którą postawiono tablicę i ławki. Część ludzi wyprowadziła się po tym wydarzeniu z wioski i obecnie mieszka tam około 40 rodzin. Tutejsi mieszkańcy utrzymują się z tego co uda im się wyhodować i sprzedać w wiosce w której mieszkamy. Są to między innymi ananasy, mango, pomidory, platano i wiele innych. Co ciekawe w wiosce było bardzo dużo małych dzieci.
Napiliśmy się coli i piwa z ichniejszego baru, przy okazji ciesząc się małym kociakiem ;) Obejrzeliśmy sobie szkołę, sklepy, domy, przedszkole, przychodnię lekarską, a ja porobiłam zdjęcia dzieciaków, które pozowały, jak tylko zobaczyły aparat. Ponieważ wioska jest długa i wąska, to umówiliśmy się z naszym przewodnikiem, że podpłynie łódką na jej koniec i na nas poczeka. Przewodnik zachwalał tutejsze pomidory, więc postanowiliśmy kupić kilka i spróbować. Kobieta zerwała nam je prosto z krzaka, ale część była niestety jeszcze zielona.
Gdy wsiadaliśmy do łodzi, znów zobaczyliśmy kobietę z dzieckiem, która robiła pranie nad rzeką. Luca chciał nas zabrać jeszcze do gościńca za naszą wioską, ale my nie mieliśmy już siły, bo słońce, smród benzyny, warkot silnika i gumowe kalosze na nogach dały nam się we znaki, więc Włoch popłynął tam sam z przewodnikiem. Po powrocie poszliśmy na obiad do tej samej knajpki co wczoraj. Okazało się, że była już zamknięta, ale jak właściciel usłyszał ile chcemy talerzy z rybą, to kazał nam poczekać. Po kilkunastu minutach dostaliśmy świeżą rybkę z ryżem, surówką i sokiem. Po obiedzie wróciliśmy do hoteliku, aby odpocząć. Później poszliśmy ponownie zwiedzać miasteczko i przy okazji zjedliśmy przepyszne empanadas =) Przypatrywaliśmy się jak Pani je robiła w swoim kramiku. Po powrocie zabraliśmy się za naszą zdobycz z wioski indiańskiej – ananasa. Obrała nam go właścicielka naszego hoteliku, a przy okazji nauczyła się od nas jak się mówi nóż po polsku =D Później przyniosła nam kawę, a tata Przemka dał jej krzyżyk z Czarnogóry. Kobieta bardzo się ucieszyła i jak poszła do domu, to było słychać modlitwę całej rodziny. Wieczorem pogadaliśmy sobie z Lucą o sytuacji politycznej w Polsce i we Włoszech, a później położyliśmy się spać po dniu pełnym wrażeń =)