W końcu udało nam się wyspać. Luca wyjechał wcześnie rano, ale pomógł ogarnąć zawiłości systemu kupowania biletów, które wyjaśniłem wcześniej. Tak więc musieliśmy poczekać do 10 na następny prom, aby kupić bilety na podróż o 16. W międzyczasie kupiliśmy sobie świeże empanady na śniadanie. W ich nadzieniu było zdecydowanie więcej kurczaka niż zwykle. Oprócz tego arepy z jajkiem i kuleczki ze startych ziemniaków, warzyw i mięsa. Gdy kupiliśmy już bilety na nasz rejs o 16 to przeszliśmy się jeszcze na ostatni spacer po okolicy i odkryliśmy lokalną szkołę. Zobaczyliśmy sobie też piękne dekoracje na drzwiach domów =)
W powrotnej drodze kupiliśmy sobie ananasa i daliśmy do obrania właścicielce hostelu. Ponieważ było przepiękne słońce,, to leżeliśmy na werandzie i cieszyliśmy się życiem. Nie było niestety basenu, ale orzeźwienie dawały szybkie prysznice, bo była tylko zimna woda. Wystarczyła chwila na słońcu i znów byliśmy susi.
Niestety nadeszła godzina wyjazdu. Pożegnaliśmy się z gospodarzami i ruszyliśmy na przystań. Minęliśmy tętniące życiem boiska, kupiliśmy sobie picie na drogę i czekaliśmy grzecznie na wodolot. Droga powrotna się dłużyła, ponieważ co chwila ktoś się chciał dosiąść i gdy wydawało nam się, że więcej osób już nie wsiądzie, to zatrzymało nas wojsko i dosiadło się 4 wojaków. Nie bardzo wiem jak nam się udało dopłynąć, ale się udało =) Nagrodą był przepiękny zachód słońca, który mogliśmy podziwiać w ciepłych kroplach letniego w sumie deszczu.
Z portu poszliśmy spacerkiem do hotelu, bo nie było żadnej taksówki. Gdy tylko znaleźliśmy się w centrum miasta, to przytłoczył nas hałas oraz smród motorów, skuterów, motorynek, nie mówiąc już o głośniej muzyce wydobywającej się ze wszystkich klubów, jakie tylko były w Letici. Skoczyliśmy potem jeszcze na kolacje i rekonesans przed jutrzejszymi zakupami. Po przepysznym chorizo w Puerto Narinio zamówiliśmy sobie podobne w Leticii. Ohyda to mało powiedziane. Zgodnie uznaliśmy, że Puerto było czymś, co będzie wyznaczało standard na resztę podróży.