Rano, już o 8, byliśmy na dole naszego hotelu, ponieważ musieliśmy odebrać bilet na łódkę, którą mieliśmy dotrzeć na Playa Blanca. Byliśmy punktualnie, więc na spokojnie sobie dotarliśmy do portu. Oczywiście po drodze zaczepiali nas różni naganiacze i proponowali wycieczki na tą właśnie plażę, ale nie byli świadomi, że właśnie się tam wybieramy ;) Na dzień dobry w porcie trzeba było zapłacić podatek w wysokości 12k peso. Powitał nas również tłum turystów, masa statków i łódek najróżniejszych firm, zajmujących się organizowaniem transportu na plażę i kolejni sprzedawcy – tym razem zimnych napoi. Trochę czasu nam zajęło za nim znaleźliśmy naszą łódkę w tym rozgardiaszu.
Gdy wybiła godzina 9 zaczęliśmy się dopytywać kiedy odpływamy. Wszyscy chcieli nas zbyć, ale się nie daliśmy. Za to otrzymaliśmy informację, że ruszamy o 9:15. Trochę nam się nie spodobała ta informacja, bo powinniśmy odpłynąć o 9, ale stwierdziliśmy, że poczekamy. O 9:15 nadal nikt nas nie informował co dalej, więc znów ruszyliśmy do boju i dostaliśmy kolejną wiadomość, że jeszcze chwila. W końcu nasze nerwy zaczęły puszczać i powiedzieliśmy, że jak nie odpłyniemy do 9:30, to zrezygnujemy. Okazało się, że firma, która miała nam zorganizować wycieczkę, nie miała żadnych chętnych poza nami, więc dopchała nas do innej łódki, ale najważniejsze, że udało się ruszyć.
Wypływając z portu i zatoki nasza łódka strasznie się wlokła, a my mogliśmy oglądać najróżniejsze statki oraz nowoczesną część Cartageny. Po paru chwilach sternik ruszył pełną parą. Po drodze, a właściwie po morzu ;) obserwowaliśmy wysepki i ich mieszkańców, a organizatorzy zatrzymali się, aby opowiedzieć ciekawostki o kilku wyspach. Niestety mówili po hiszpańsku, więc nie do końca wiem co mówili, ale wyjaśniali głównie z czego słynie dana wyspa i dlaczego jest ważna dla Kolumbii. Po około godzinie dotarliśmy do Playa Blanca. Łódka zatrzymała się kawałek od brzegu, więc na dzień dobry zażyliśmy kąpieli w Morzu Karaibskim. Gdy nasze stopy dotknęły piasku, od razu zostaliśmy otoczeni przez mieszkańców wyspy, którzy chcieli nam coś sprzedać. Mieli wszystko, zaczynając od koralików i kończąc na ostrygach. Niestety Playa Blanca nie spełniła naszych oczekiwań dotyczących wyglądu karaibskiej plaży. Plaża była mała, wcale nie była taka blanca, była strasznie zanieczyszczona przez liście, śmieci, wszystko, co wyrzuciło morze, nie mówiąc już o śmieciach, psich i krowich kupach na obrzeżach plaży… Całe szczęście coraz rzadziej byliśmy atakowani przez lokalnych sprzedawców, więc mogliśmy chwilę odetchnąć, poopalać się, pokąpać na spokojnie w morzu. Niestety w wodzie trzeba było uważać na rafę – kąpiel bez butów jest dość niebezpieczna, ponieważ można sobie rozwalić stopy. Na łydki też trzeba uważać, bo kamienie są dość duże. Całe szczęście woda była ciepła, słonko przebijało się przez chmury, więc trochę się przypaliliśmy ;)
Po około 2 godzinach zaczęły przypływać łodzie z pozostałymi turystami, którzy odwiedzili jeszcze na Rosario (pobliskie wyspy, na których można obejrzeć jakieś akwarium – nasz informator Luca mówił, że można to pominąć, bo widoki nie są zbyt ciekawe, a potem tylko jest się chwilę na plaży). Nagle zerwał się tłum lokalnych sprzedawców, którzy pobiegli w stronę podpływających łodzi, z nadzieją, że w końcu coś sprzedadzą ;) Gdy pozostała część naszej łódki znalazła się na plaży, zjedliśmy sobie lunch, który był wliczony w cenę wycieczki, czyli rybę z ryżem gotowanym w mleku kokosowym i surówką. Po jedzonku mogliśmy jeszcze chwilę cieszyć się kąpielami wodnymi i słonecznymi. Około 15 zwinęliśmy się i powędrowaliśmy w stronę naszej łódki, aby zająć fajne miejsca, gdzie nie chlapie woda ;) Tym razem organizacja też nas powaliła – gdy tylko łódź znalazła się w okolicach brzegu, ludzie rzucili się na nią jak dzicy i zaczęli włazić z każdej strony. Całe szczęście my byliśmy lepiej zorganizowani i udało nam się zająć dobre miejsca, gdzie nie było czuć smrodu benzyny i nie chlapało na nas podczas nabierania prędkości, skakania na falach i nabierania prędkości.
Na plaży mieliśmy wymarzoną pogodę, czego nie mogliśmy powiedzieć o lądzie. Gdy tylko się do niego zbliżaliśmy, to było coraz więcej fal, więc łódka strasznie na niej skakała i niestety nie lądowała miękko. Natomiast w pobliżu Cartageny zaczął padać deszcz, który właściwie był pozostałością burzy, która przeszła nad miastem. Naszym oczom ukazała się również przepiękna tęcza, a na lądzie powitała nas spora ilość kałuż. Po tak męczącym dniu wybraliśmy się wieczorem na kolację, a potem padliśmy spać :)