Geoblog.pl    kiesiaki    Podróże    Kolumbia 2010    Odnajdywanie się w innym świecie czyli dzień 1 zwiedzania Bogoty
Zwiń mapę
2010
10
lis

Odnajdywanie się w innym świecie czyli dzień 1 zwiedzania Bogoty

 
Kolumbia
Kolumbia, Bogotá
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9944 km
 
Wstaliśmy o 8 i pojechaliśmy do rodziców na śniadanie. Po zjedzeniu ostatnich frykasów z Polski ruszyliśmy w miasto. Nie lało już jak wczoraj, ale pogoda była w kratkę.

Pierwsze spostrzeżenia to potwornie wysokie krawężniki i brak wielu pokryw od studzienek które są kradzione na złom.
Nie należy się też przejmować światłami ulicznymi. Nie reaguje na to żaden z wielu funkcjonariuszy policji. Jest ich tu wielka masa i co chwila widać kogoś albo z policji, albo z armii. Czujemy się dzięki temu w miarę bezpiecznie.

Orientacja w mieście jest bardzo łatwa, ponieważ ulice nie mają nazw tylko numery. Do tego mamy dwa typy-nazwy ulic. Biegnące z południa na północy na południe to carrereas. Ich numer w nazwie rośnie z wschodu na zachód. Czyli pierwsza Carrera jest pierwszą ulicą biegnącą z południa na północ na wschodzie.
Ulice biegnące ze wschodu na zachód nazywamy Calle. Ich numery rosną ku północy. Całkiem fajny system =)

Komunikacja w mieście to:
1) Transmilenio - jest to zastępnik metra. Autobusy, które mają tylko swoje pasy, odgrodzone betonowymi klockami. Mają podwyższone wejścia i specjalne przystanki. Przekornie są nazywane transmilleno - od hiszpańskiego lleno, co oznacza, że zawsze są zatłoczone.
2) Colectivos - autobusy i autobusiki jeżdżące na przeróżnych trasach ale poruszające się po ulicach z innymi autami
3) Taksówki
Colectivos zostało nam odradzone, za to korzystaliśmy z tanich taksówek i Transmilenios. Taksówki są tu wyjątkowo tanie, szczególnie jak jeździmy w cztery osoby ;) Jednak trzeba uważać na cenę, ponieważ można zostać oszukanym. Całe szczęście w każdej taksówce jest rozpiska z kwotami.

Naszym celem było dzisiaj dotarcie do głównego placu w Bogocie - Plaza de Bolivar. Prowadzi tam Carrera 7 czyli 7 ulica Płd-Płn od wschodu =) Na początku postanowiliśmy sprawdzić działanie bankomatów. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że nie wszystkie obsługują Visę czy Maestro i nie zawsze jest to opisane. Po kilku próbach udało się znaleźć właściwy i wybrać trochę grosza.
Przechodząc obok parku Parque de la Indepedencia skusiliśmy się na sok z mandarynek. Okazał się trochę ściemniony, ale fajnie ugasił pragnienie i dodał siły na zwiedzanie parku. Obecnie jest to mikroskopijna część tego, co kiedyś nazywano parkiem tysiąclecia. Były tu jeziora i niezliczona ilość alejek. Teraz w ich miejscu jest kilka olbrzymich ulic i budynków mieszkalnych. Bogota się ciągle rozwija i widać to po ilości robót drogowych i budów na każdym kroku.

Ponieważ zaczęło znowu ostro padać, schroniliśmy się na pobliskim bazarku kwitnącym tysiącami kolorów. Można było dostać oczopląsu =) Ale zachwyciła nas ilość przepięknych ręcznie robionych rzeczy, więc jak będziemy później w Bogocie, to z pewnością ponownie odwiedzimy bazar :) Posprawdzaliśmy ceny i ruszyliśmy dalej gdy przestało padać.
Zaintrygowało nas jedzenie spożywane przez lokalnych mieszkańców, a dostępne prawie na każdym rogu. Ponieważ nieco zgłodnieliśmy postanowiliśmy ich spróbować. Zamówiliśmy jedno Arepas z serem i bunuelos. Pierwsze to placek kukurydziany z żółtym serem, natomiast drugie to coś w rodzaju naszego pączka. Sylwia i rodzice zapili to lekką kawą i ruszyliśmy dalej. Co ciekawe w Kolumbii jest bardzo słaba kawa, więc nic dziwnego, że mieszkańcy piją ją litrami ;) Udało nam się uniknąć deszczu i dotarliśmy do muzeum złota. Nie mam już jednak sił pisać dalej, różnica czasu i cały dzień dreptania robią swoje =) Cześć druga pojawi się jutro =)

Część druga
Zanim weszliśmy do muzeum złota, postanowiliśmy zwiedzić trzy leżące obok siebie kościoły. Zaczęliśmy od małego Iglasia de la tercera. Posiadał on przepięknie zdobiony sufit. Nie chcieliśmy przeszkadzać, ponieważ odbywała się msza. Przechodząc przez plac, na którym panie sprzedające jamajskie kwiaty przekrzykiwały się z sprzedawcami bonów, weszliśmy do Iglesia la veracruz. Tutaj właśnie skończyła się msza. O ile na początku wydawało się, że jest to niczym niewyróżniający się kościół, to po dotarciu do nawy bocznej zmieniliśmy zdanie. Znajdowała się tam najbrutalniej odwzorowana postać ukrzyżowana Jezusa, jaką widziałem. Broczący krwią, z szczegółowo ukazanymi ranami Jezus podpiera się łokciem. Naprawdę robi wrażenie. Przybici tym widokiem udaliśmy się do trzeciego kościoła – Iglesia de San Francisco. Jest to najstarszy kościół w Kolumbii liczący 400 lat. W środku jest dosyć mroczno przez znikomą ilość światła. W nawie głównej znajdują się sporej wielkości pozłacane figury. Stoją na dwóch poziomach i trzeba przyznać, że robią naprawdę ponure wrażenie. Ich miny są groźne a twarze i oczy jak by skierowane na każdą osobę znajdującą się w kościele. Człowiek czuję się naprawdę malutki i nic nie znaczący.

Opuściliśmy kościół i przywitało nas słońce, podreptaliśmy sobie przez park Santander do muzeum złota. Bilety nie kosztowały dużo bo raptem 3000 (oczywiście kolumbijskich pesos) czyli około 4,5zł. Muzeum jest urządzone bardzo nowocześnie. Zaskoczyła nas znajomość angielskiego przez strażników, którzy chętnie pomagali.
Okazało się, że oprócz stałej ekspozycji mogliśmy obejrzeć wystawę chińskich antyków i latawców – smoków.
Jednak to wystawa złota zrobiła na nas wrażenie. W sprytny sposób połączone tradycyjną wystawę zbiorów z multimedialnymi seansami. Był to świetny pretekst do odpoczynku, bo podczas zwiedzania zaliczyliśmy pierwszy kryzys. Pomimo olbrzymiej ilości eksponatów. Ich różnorodności kształtów i barw, pod koniec zwiedzania szukaliśmy tylko pretekstu do odpoczynku.

Po wyjściu z muzeum znaleźliśmy ciekawy bar, gdzie zamówiliśmy pierożki smażone na głębokim oleju i smażonego banana w wersji na słono. Do pierożków wzięliśmy ostry sos Achii, który okazał się hiciorem. Pomimo, że barek był wewnątrz budynku, to po podłodze chodziły sobie gołębie wesoło wyjadając resztki z podłogi.

Po chwili spaceru wśród żebraków, sprzedawców parasolek, pamięci USB, książek, zegarków i wielu, wielu innych równie ciekawych przedmiotów dotarliśmy do placu Plaza de Bolivar. Okazało się, że Kolumbijczycy postanowili zawstydzić Warszawę i już ustawili świąteczną choinkę =) Nie zdążyliśmy jednak się jej dobrze przypatrzeć gdyż na wzgórzu ujrzeliśmy kościół Monserrate górujący kilkaset metrów nad Bogotą. Złapaliśmy więc natychmiast taksówkę i pojechaliśmy do stacji kolejki liniowej, aby dostać się na górę.

Okazało się to strzałem w dziesiątkę, gdyż nie było prawie żadnych osób, a na szczycie czekały nas genialne widoki. Trafiliśmy na moment, gdy widać było panoramę prawie całej Bogoty. W oddali można był dostrzec nadciągającą burzę. Przepięknie kontrastowało to z pięknie nasłonecznionymi wzgórzami obok. Po małej sesji zwiedziliśmy kościółek i okoliczne budowle na wzgórzu. Udało się nam też chwilę pobyć na słońcu i nacieszyć się pięknymi kolorami budynków. Tutaj dopadł nas drugi kryzys i marzyliśmy już tylko o odpoczynku. Zjechaliśmy na dół gondolą i zeszliśmy droga wijącą się po wzgórzu.

W pewnym momencie zobaczyliśmy większą grupkę uzbrojonych policjantów. Okazało się, że zaszliśmy do jakiś mniejszych slumsów i akurat prowadzona była jakaś akcja. Prawdopodobnie wysiedlano mieszkańców, zajmujących teren, na którym ma powstać droga. Pareset metrów dalej widać było robotników rozbierających ruiny. Co ciekawe byli ochraniani przez panów ze strzelbami. Ponieważ ulica była zamkniętą, musieliśmy dowiedzieć się jak iść dalej, więc chwila łamanego hiszpańskiego i tony migów pozwoliła nam się dowiedzieć jak mamy dojść do głównej drogi.

Potem już bez przygód dotarliśmy do hostelu, wcześniej kupując w warzywniaku ananasy, mango, dwie odmiany pomidorów i cebule. Zrobiliśmy sobie z tego niezłą przekąskę pobierając jednocześnie lekcję, że nieznana nam dotąd odmiana pomidorów służy do robienia soków, a nie jedzenia – są bardzo cierpkie i gorzkie.

Gdy dotarł do nas Kiki ruszyliśmy na północ do dzielnicy zwanej „dzielnicą T” z racji tego, że główny deptak jest tam właśnie w takim kształcie. Przejechaliśmy się przy okazji Transmilenio. Na kolację zamówiliśmy zestaw maxi pieczonych mięs i lokalne piwo. Najedliśmy się, choć wołowina twarda jak skała nie powaliła. Ciekawostką były natomiast małe okrągłe ziemniaczki. Coś w stylu naszych kulek ziemniaczanych, no ale to były prawdziwe ziemniaki, a nie jakaś mielonka. Ponieważ już prawie usypialiśmy nad talerzami wróciliśmy szybko do domu i padliśmy spać =)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Mamuch
Mamuch - 2010-11-12 09:09
Zdjęcia fantastyczne!!!ZwłaszczaTE wspólne na tle burzy!!(obu par).Czekamy na jeszcze!!Sebel zablokował mi wejście do internetu - naprawi wieczorem....Chyba??? Dlatego dodaję tu swoje 3 grosze.Całusy!!!
 
Ania
Ania - 2010-11-12 09:59
Świetne zdjęcia!! Czekam na kolejne i opisy i zdjęcia :D. Buziaki!!!
 
Krys
Krys - 2010-11-12 13:50
uff..
czyli cali i zdrowi ;-)

no dobra... to Wy tam sobie biegajcie, zwiedzajcie, odpoczywajcie, chłońcie wrażenia i tu je opisujcie i co najważniejsze, tęsknijcie za nami coraz bardziej (na tyle żebyście w końcu wrócili w odpowiednim czasie :-p )
 
 
kiesiaki

Sylwia i Przemek Kiesio
zwiedzili 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 65 wpisów65 26 komentarzy26 478 zdjęć478 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
13.11.2012 - 26.11.2012
 
 
13.09.2011 - 13.09.2011
 
 
08.09.2011 - 13.09.2011