Nasz przewodnik podpłynął małą, niebieską łódeczką i ruszyliśmy w górę Amazonki.
Wysiedliśmy na gliniastym brzegu i weszliśmy w las. Po paru minutach spaceru i opowieści o tym co widzimy i gdzie jesteśmy dotarliśmy nad jeziorko nad którym mieszkało kilku Indian. Po obejściu jeziora, Indianie wyciągnęli z jeziora małe kajmany i pozwolili nam je wziąć na ręce. Trochę się speszyliśmy gdy zadaliśmy pytanie gdzie są ich rodzice i dowiedzieliśmy się że są oni w jeziorku po którego brzegu beztrosko sobie łaziliśmy.
Wróciliśmy do łódki i popłynęliśmy do jeziora z delfinami. Oprócz nas i kilku łódek rybaków nie było nikogo i po zgaszeniu silnika nasz przewodnik zaczął gwizdać bardzo wysoko. Po kilku minutach widzieliśmy już delfiny. Na początku bardzo niewiele, po dłuższym czasie coraz więcej. Obecnie, w porze suchej w jeziorze przebywa 10 delfinów. Gdy zacznie się pora deszczowa a Amazonka przybierze, do jeziora spływa kolejnych 15 delfinów. Nacieszyliśmy się delifinami i postanowiliśmy wskoczyć do cieplutkiej wody. Była cudowna, co więcej po wynurzeniu się było na tyle ciepło, że nie trzeba się było wycierać.
Dotarliśmy do zachodniego brzegu jeziora gdzie przewodnik pokazał nam tak zwane wędrujące drzewa których system korzeni jest zawiły i rozrośnięty. Powłaziliśmy na korzenie, pobujaliśmy się na nich i w międzyczasie pożarły nas komary bezlitośnie.
Kolejnym punktem wycieczki było łowienie ryb patykiem z żyłką. Najpierw podpłynęliśmy do łódki rybaka i jego syna aby pożyczyć maczetę i pokroić rybkę której używaliśmy jako przynęty. W jego łódce zobaczyliśmy wiele popularnych w naszych akwariach glonojadów tutaj nazywanymi Gucho. Wieczorem zobaczyliśmy je już na grillu =). Sylwia i Luca wędkowali pierwszy raz w życiu i obojgu udało się złapać rybki. Tata także pokazał klasę i wyciągnął rybsona. Co prawda tylko przewodnikowi udało się złapać piranię, ale i tak wszyscy mieli olbrzymie uśmiechy. Wracaliśmy do wioski w blasku zachodzącego słońca.
Umówilismy się z przewodnikiem na następny dzień i wróciliśmy się przebrać do hostelu aby szybko wyskoczy na coś do jedzenia. Na uliczce dochodzącej do portu rozstawiło się kilka osób z grillami zrobionymi ze stalowych beczek i oferowało szaszłyki z kurczaka oraz pieczoną kiełbaskę chorizo. Znaleźliśmy też Panią która przygotowywała na swoim wózeczku świeże empanadas. Wzięliśmy po jednym na spróbowanie i… i potem kupiliśmy jeszcze 5. Były przepyszne i kosztowały 500 peso czyli niecałą złotówkę. Potem skusiłem się z tatą jeszcze na kiełbaskę chorizo która była przepyszna. Podawana była z pieczonym patano i sokiem z owocu lulo. Niebo w gębie =) Dziewczyny zajadały się natomiast kurczakiem. Najedzenie wróciliśmy do naszego hosteliku i padliśmy do łóżek po dniu pełnym przygód.