Zerwaliśmy się rano, aby zdążyć na lotnisko. Kiki też ciał do Bogoty, co prawda inną linią, ale o tej samej godzinie. Na lotnisku byliśmy idealnie na czas. Jednak czekały na nas bardzo kiepskie wiadomości. Lotnisko w Bogocie było zamknięte i zapowiadały się bardzo duże opóźnienia. Początkowo mieliśmy być w Cartagenie o godzinie 11:30. Koniec końców dotarliśmy o 15 i byliśmy już nieźle zmęczeni, bo na lotnisku w Bogocie był niezły bajzel. Złapaliśmy taksę i pojechaliśmy do hotelu. Taksówkarz próbował nas naciągnąć, ale dzięki biletowi z lotniska zapłaciliśmy tylko tyle ile tam było napisane. Rozpakowaliśmy się w hotelu i skoczyliśmy zjeść coś ciepłego.
Od Luci, którego poznaliśmy w Puerto Nariño, dostaliśmy adres pizzerii prowadzonej przez Włocha i tam się udaliśmy. Pizza i makaron były przepyszne, a co więcej – były też tanie. Potem skoczyliśmy po zakupy i rozeznanie się w okolicy. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała najlepiej, ale potem okazała się pełna małych i przepięknych uliczek, na których znajdowało się mnóstwo sklepików i stoisk z lokalnymi wyrobami, owocami, warzywami oraz świeżo wyciskanymi sokami z najróżniejszych owoców. Z kolei kamieniczki były bardzo stare, kolorowe z ogromnymi drewnianymi drzwiami i kołatkami w kształtach jaszczurek. Poza spokojna przechadzką po mieście, darowaliśmy sobie zwiedzanie. Byliśmy zbyt wymęczeni podróżą i oczekiwaniem na jakiekolwiek informacje na lotnisku. Wieczorem posiedzieliśmy sobie na tarasie hotelowym i oglądaliśmy dachy budynków Cartageny, a potem padliśmy spać.