Dzisiaj w planach mieliśmy zwiedzanie Caratgeńskiej starówki. Jednak aby lepiej zrozumieć to miasto należy spojrzeć trochę w przeszłość. Był to największy i najbardziej znaczący port hiszpański wśród wszystkich jej kolonii. Tutaj przeładowywano statki i je naprawiano. Znajdował się tu olbrzymi targ niewolników. Samo miasto było silnie chronione przez świetnie zaprojektowane i wyposażone baterie obronne. Kiedyś to miasto było wielkie i miało olbrzymie znaczenie.
Dzisiaj przypominają o tym ruiny. Niestety miasto stoczyło się i obecnie jest wielkim molochem. Istnieje piękne centrum i równie wielkie slumsy. Starówka jest częściowo odnowiona, ale są też fragmenty, które zostały zapomniane i niszczeją. W wielu miejscach widać dawną potęgę miasta, nawet jeśli jest to smutny widok walących się budowli.
Ponieważ sami mieszkamy w starszej części miasta, to do starówki mamy 10 minut piechotą. Po drodze mijamy park, w którym buszują wiewiórki. Są podobnego koloru jak nasze polskie. Przyłapaliśmy jedną na pałaszowaniu orzecha kokosowego =)
Następnie przeszliśmy się wzdłuż portu, z którego wypływają łódki na Playa Blancę i małym przejściem w murze starego miasta dostaliśmy się na jeden z jego placów. Najbliżej mieliśmy do kościoła św. Piotra Mądrego, patrona czarnych niewolników. Uważany jest za jednego z pierwszych obrońców czarnych ludzi. Gdy w Cartagenie kwitł handel tymi ludźmi on udawał się do portu i dawał wycieńczonym podróżą biedakom lekarstwa, wodę i jedzenie. Jeśli mógł to zabierał ich do siebie, aby ich wyleczyć i pomóc. Dzisiaj obok domu, w którym mieszkał, postawiono wielki kościół, który w roku 1996 odwiedził Jan Paweł II.
Po obiekcie oprowadził nas przewodnik, który wydawał się mieć pretensję do nas, że jesteśmy biali i co chwila podkreślał że to czarni ludzie byli krzywdzeni. Nie w smak mu były nasze przerwy na oglądanie czegoś z bliska i w gdy już nas oprowadził, chciał jeszcze napiwek… Naiwniak…
Potem odwiedziliśmy muzeum morza. Genialne muzeum, w którym oprócz wielu rekwizytów ze statków i fortyfikacji obronnych pokazano też wiele makiet obrazujących linię obronę Caratageny. Smaczkiem jest przewodnik, który przez 25 lat był żeglarzem i w latach 70-ych przebywał przez miesiąc w Polsce. Poznał w stoczni Lecha Wałęsę i nadal pamięta trochę słów po polsku, a co ciekawsze to nie są przekleństwa =)
Zgłodnieliśmy, więc zjedliśmy sobie przepyszne lody w Waffels and Waffers. Rodzice zwiedzili muzeum inkwizycji, a my szwendaliśmy się w deszczu po starówce. Muzeum niespecjalnie im się podobało, a raczej byli nim strasznie rozczarowani. Wyglądało ono zupełnie inaczej niż opisywali je ludzie i nie okazało się najfajniejszym muzeum w tym mieście. Później razem chcieliśmy zwiedzić starówkę, katedrę i kościoły, ale nie daliśmy rady. Za wstęp do każdego kościoła trzeba tu płacić około 15 zł od osoby. Paranoja. Tym bardziej, że większość z nich niewiele sobą cokolwiek reprezentuje. Stwierdziliśmy, że mamy ich w gdzieś i pospacerowaliśmy jeszcze troszkę po starówce, po czym wróciliśmy zmęczeni psychicznie przez naganiaczy i wciskaczy różnych pierdół.
Na koniec dnia zostawiliśmy sobie niezdobytą twierdzę leżącą po drugiej stronie kanału, który przepływał obok naszego hotelu. Okazało się, że to było najfajniejsze miejsce tego dnia. Oczywiście trzeba było zapłacić za wstęp… ale było warto dla wielu rzeczy. Po pierwsze widoki na miasto o zachodzie słońca.. Bajka.. =) Po drugie, można było łazić po korytarzach łączących różne części twierdzy. Służyły one też do obrony, a ich konstrukcja jest na tyle przemyślana, że bez problemu słychać co mówi osoba na drugim końcu korytarza =) Po trzecie, policjant w helikopterze. Gdy przelatywał blisko zacząłem robić mu zdjęcia. Ten ucieszony zaczął robić różne wariacje helikopterem i nam machał =) zrobił kilka wariackich kółek i odleciał. Po czwarte, przeolbrzymia flaga, która dzięki morskiej bryzie powiewała dumnie na tle miasta, a Sylwia mogła się nią pobawić i pomóc jej łopotać, gdy słabł wiatr.
Dzień podsumowaliśmy przepyszną kolacją u Pavia =) Na deser był ananas na tarasie w hostelu i czas już było kłaść się spać, aby następnego dnia rano stawić się porcie.