Po wczorajszych wrażeniach, dzisiaj dzień chilloutu =) Wstaliśmy później niż zwykle, bo około 9. Zjedliśmy śniadanie i postanowiliśmy odpuścić zwiedzanie zgromadzenia na pobliskim szczycie, bo za taksówkę trzeba by było zapłacić około 50k pesos do tego jeszcze opłata za wstęp… =\
Wykorzystaliśmy ten czas na włóczęgę po starym mieście i jego murach obronnych. Wycieczka na wulkan zaczynała się o godzinie 14, więc zdążyliśmy zjeść jeszcze słodkie drugie śniadanie, porobić zakupy i uzupełnić braki gotówki.
O 14 podjechał po nas busik z klimatyzacją i lawirując po małych uliczkach zebrał resztę turystów. Po 30 minutach kluczenia mieliśmy komplet i ruszyliśmy w drogę. Oczywiście, co chwila mijaliśmy policyjne punkty kontrolne ale nas nie ściągano do kontroli. Wyjeżdżając z Cartageny zobaczyliśmy nowe, luksusowe osiedla wybudowane tuż przy chwiejących się chatkach wybudowanych na bagnie. Naprawdę mocny kontrast. Po wyjeździe z miasta mogliśmy podziwiać nadbrzeżne krajobrazy bo droga biegła dość długo wzdłuż linii brzegowej.
Po wyjeździe z miasta przedstawiła nam się nasza przewodniczka i najpierw po hiszpańsku a następnie ku naszej uciesze po angielsku wytłumaczyła gdzie jedziemy, co zobaczymy i jakie są zasady tam panujące.
Po przyjeździe będziemy mogli się przebrać, rzeczy zostawić w busiku a wartościowe pierdoły oddać Kati =) Wtedy trzeba dojść do prowizorycznych schodów prowadzących do krateru. Można wziąć ze sobą aparat aby porobić zdjęcia, trzeba jednak pamiętać, że nie ma tam żadnych półeczek więc przed wejściem do wulkany należy poprosić o pomoc osobę z lokalnego plemienia aby potrzymała aparat. Z Osoba ta może też robić nam zdjęcia. Jak jest większa grupa to takie osoby wyglądają jak choinka. Ja jednak nie miałem na tyle zaufania aby oddać im mój aparat ;)
Po wejściu do wulkanu możemy cieszyć się ciepłym i gęstym błotem. Wystarczy złapać równowagę i można tak bez ruchu sobie siedzieć lub leżeć. Oferowane są masaże błotne wewnątrz krateru ;) Po tym gdy się już znudzimy, wychodzimy z krateru i śmigamy do pobliskiego jeziora aby się umyć =) Gdy już się umyjemy czeka na nas kawa i arbuz.
Spodziewaliśmy się drogi wijącej się po stromych przepaściach. Dojechania na oszałamiającą wysokość aby tam, podziwiając panoramę i wybuchy błota z pobliskich kraterów cieszyć się błotną kąpielą. Rzeczywistość zweryfikowała nasze wyobrażenia i po godzinie jazdy zjechaliśmy z drogi szybkiego ruchu w zaniedbaną asfaltową uliczkę, która po 5 minutach, przechodząc w żwir zakończyła się u stóp wulkanu.. No bardziej pasuje kupy błota przytrzymywanej dechami =D
Wulkan jest „obsługiwany” przez lokalne plemię. Oferują oni wszelkiego rodzaju usługi. Masaże wewnątrz krateru, robienie zdjęć gdy jest się już w błotku i cokolwiek innego. Trzeba jednak pamiętać, że przytrzymanie okularów czy czapki też jest w ich mniemaniu usługą o czym przypomną później – podczas zapłaty. O ile masażyści błotni czy trzymacze aparatów nie są namolni i po jednorazowym „nie” odpuszczają, to nie ma bata, żeby nie skorzystać z usług pań które obmywają białasów z błota. Trzeba przyznać, że robią to sumiennie i delikatnie. Upiorą nawet gatki =)
Teoretycznie po umyciu się, powinien być czas na przebranie się, napicie się kawy i zjedzenie arbuza. Jednak zaraz po dotarciu do miejsca z naszymi rzeczami, pojawili się wszyscy nasi „pomagierzy” inkasujący po 3k pesos. Nie ma obawy, że o kimś zapomnimy, wszyscy pamiętają dokładnie komu w jakikolwiek sposób pomogli. Nawet jeśli chodziło o potrzymanie okularów. Po tym całym cyrku, można już spokojnie się przebrać, zjeść owoc i zapakować się do busiku. Wracając mieliśmy przyjemność postać w korku i gdy w końcu dotarliśmy do miasta i poszliśmy na kolację była już 20 =)