Znów wstaliśmy ok. 8 rano. Szybko się ogarnęliśmy i pojechaliśmy do rodziców Przemka, żeby razem zjeść śniadanie i napić się porannej kawy. Tym razem zjedliśmy arepę i bunuelos. Potem szybko złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do ogrodów botanicznych Jardín Botánico. Po raz pierwszy próbował nas oszukać taksówkarz. Przed wejściem zapytaliśmy się o cenę i w odpowiedzi usłyszeliśmy 14k pesos. Podziękowaliśmy Panu, bo szacunkowa cena to 7-8k. Druga próba okazała się udana. Jechaliśmy w stronę lotniska i oglądaliśmy jak Bogota stara się stać coraz nowocześniejszym miastem. Liczba robót drogowych i budów przyprawia o zawrót głowy.
Taksówkarz wysadził nas trochę za wcześnie i musieliśmy przejść kawałek do wejścia. Na wejściu powitała nas przewodniczka mówiąca po angielsku :) Powiedziała gdzie mamy kupić bilety i później opowiedziała trochę o ogrodzie. Jest on podzielony na kilkanaście części - każda z nich odpowiada danemu ekosystemowi, jaki można spotkać w Kolumbii, z czego część znajduje w dużej oranżerii. Co ciekawe pracownicy ogrodu nie ingerują w nim za bardzo i przez to nie można chodzić w okolicach palm, ponieważ mogą spaść liście. Zaczęliśmy od ścieżki zaproponowanej nam przez przewodniczkę i udaliśmy się do wodospadu. Powietrze przestało śmierdzieć spalinami i można było w końcu odetchnąć pełną piersią =) Udało się też zrobić zdjęcie naszej czwórki. Obeszliśmy dookoła kaskadę i ruszyliśmy dalej przechodząc do sekcji wysokich drzew. Spotkaliśmy tam przepiękne żółto-czarne ptaki. Widać też już było koronę palm w oddali. Po przejściu przez imitację ruin i mini-rekonstrukcję dżungli udaliśmy się właśnie do palm. Skorzystaliśmy z okazji i odpoczęliśmy na ławkach podziwiając je. Nadal nie dopasowaliśmy się do zmiany czasu i byliśmy mocno zmęczeni. Byliśmy obok szklarni-oranżerii, w których znajdował się główny punkt dla Zbyszka – orchidee. Hodowla była bardzo okazała i ze zdziwieniem przyglądaliśmy się tabliczkom z nazwami poszczególnych odmian. Potem udaliśmy się w podróż przez dżunglę, pustynię i inne klimaty. Było przepięknie i jeszcze bardziej kolorowo. Mamy nadzieję, że chociaż częściowo widać to na zdjęciach. Po wyjściu znowu potrzebowaliśmy odpoczynku =) Po degustacji mordoklejek i popiciu lokalną kolą ruszyliśmy dalej. Doszliśmy do końca parku zahaczając o ogród z roślinami leczniczymi. Znowu się nieraz zdziwiliśmy widząc tam rośliny dla nas ozdobne takie jak choćby bratki. W drodze powrotnej przez park obejrzeliśmy jeszcze czarne łabędzie i mostek, który niestety był w remoncie. Podsumowując, trzeba koniecznie odwiedzić to miejsce =)
Ponieważ park botaniczny stanowi ¼ okolicznych parków postanowiliśmy przejść w drodze do domu przez resztę. Pogoda okazała się dla nas naprawdę udana i mogliśmy się nawet poopalać. W parku rzucały się w oczy specjalne ścieżki dla biegaczy z nawierzchnią jak na bieżniach. Trasy rowerowe i dla rolkarzy. Gdy doszliśmy do końca parku, doszliśmy do wniosku, że weźmiemy taksę i skoczymy na plac Bolivar. Chwilę musieliśmy się wystać, ale w końcu się udało i po pół godzinie przebijania się przez miasto dotarliśmy na miejsce.
Dzisiaj mieliśmy więcej czasu na zobaczenie placu i budynków znajdujących się przy nim – sądu najwyższego, parlamentu i katedry. Do tego wszystkiego ustawiona była wieeelka choina i ustawiana była scena. Mamy nadzieję, że gdy wrócimy tu w grudniu, to będzie już ładnie podświetlona. Katedra nie zrobiła nas jakiegoś wielkiego wrażenia. O wiele fajniej było w muzeum Botero. Jego obrazy są… są oryginalne.. Próbki do obejrzenia na dole. Natomiast rzeźby zupełnie nam nie podeszły. Jednak jak później chodziliśmy po ulicach, to w sumie nie dziwiliśmy się jego twórczości ;)
Po wyjściu mogliśmy podziwiać pomysłowość miejscowych sprzedawców lodów, wafelków i tym podobnych słodyczy. Jeszcze chwilę przed dzwonkiem kończącym lekcje obsadzone były najlepsze miejsca przy wyjściu ze szkoły. W ten sposób utworzony został kolorowy szpaler pomiędzy wyjściem ze szkoły a mikorbusikami odwożącymi dzieci. Nawet nam było ciężko przejść obojętnie ;)
Ponieważ zgłodnieliśmy ruszyliśmy w stronę domciu, zatrzymując się we wczorajszym lokalu i znowu zjedliśmy sobie empanadas. Tym razem warianty z mięsem mielonym, kurczakiem i ryżem. Pokarmiliśmy gołąbki ganiające się między stolikami i ruszyliśmy na poszukiwanie taksówki. Łatwo nie było, ale się udało.
Zebraliśmy trochę rzeczy z hostelu i przyjechaliśmy do Kikiego. Zrobiliśmy sobie wieczór z polskimi specjałami ;) Ziołóweczka, kabanosiki i inne delikatesy zapewniły bardzo miłe tło tego wieczora. Tego wieczora także dostarczyliśmy wiele radości Kikiemu i Manuelowi. Podczas kupowania chleba w piekarni, Pani próbowała nam dać inny chleb ale my koniecznie chcieliśmy właśnie ten. Dopiero podczas krojenia okazało się, że chleb jest słodki a w środku znajduje się słony ser. Okazuje się, że to bardzo lubiane tutaj połączenie =) A dla nas uwaga na przyszłość, że czasem warto posłuchać tutejszych ;)