Znów pobudka o 8. Skoczyliśmy na śniadanie do znajomej piekarni niedaleko hostelu rodziców. Tym razem wzięliśmy jedno enpanadas z kurczakiem, zapiekankę z ciasta francuskiego, ananasa i szynki. Dostaliśmy też kanapkę z kurczakiem, majonezem i sałatą, bo źle zrozumieliśmy napis nad miską zupy. Domówiliśmy, więc jeszcze zupę, w której znaleźliśmy ziemniaki, kukurydzę, groszek, trochę mięska i kolendrę. Jedynie mamie nie podeszła ze względu na kolendrę. Po śniadaniu kupiliśmy sobie jeszcze ciacha na drogę. Za takie mega śniadanko z kawą i herbatą oraz ciastkami na drogę zapłaciliśmy 20k peso, czyli około 30 zł.
Aby dostać się do Zipaquirá należy najpierw dotrzeć do krańcowego dworca Transmilenio – Norte Terminal. Zajmuje to około 40 minut jazdy Transmilenio. Stamtąd trzeba złapać busik, który jedzie już bezpośrednio do miasteczka Zipaquirá. No prawie bezpośrednio, bo po drodze ekipa autobusiki stara się zebrać jak najwięcej ludzi. Ekipa to znaczy kierowca i naganiacz =) Tak, więc naganiacz wychylona przez drzwi darł się na całe gardło: ZIPA ZIPA!! Na niektórych skrzyżowaniach wpadali sprzedawcy orzeszków. Z powodu wyżej wymienionych atrakcji podróż zajęła nam godzinę. Wjazd do Zipy był w totalnym remoncie i działał tylko jeden pas. Nie przeszkadzało to jednak, aby mijały się obok siebie na milimetry busiki i auta.
Gdy dotarliśmy do centrum, naganiacz oznajmił nam, że to już finito i wyskoczyliśmy. Zagadnęliśmy aptekarza w pobliskiej aptece o drogę do kopalni soli. Zaskoczył nas znajomością angielskiego i poradził iść prosto w stronę wzgórza. Zacząłem czuć dosyć duży dyskomfort, ale nie wiedziałem, o co chodzi. Jak się okazało nie tylko ja tak miałem, ale i reszta naszej paczki. Po chwili zastanowienia doszliśmy do wniosku, że duża ilość białej farby na okolicznych domach musi skupiać światło i nas oślepiać. Jedynie mama miała okulary przeciwsłoneczne i mogła dać odpocząć oczom. Nam zajęło chwilę przyzwyczajanie się do takiej ilości światła. Po kilku przecznicach doszliśmy do przepięknego ryneczku. Było na nim kilka wysokich palm, każda na swego rodzaju górce. Oczywiście dominującą budowlą był kościół. Druga okazałą budowlą, był chyba magistrat. Obeszliśmy rynek dookoła i ruszyliśmy dalej.
Kilka kolejnych przecznic dalej dotarliśmy do wejścia na turystyczną część kopalni. Całość można nazwać swego rodzaju parkiem, ponieważ w drodze do kas mijamy kilka innych obiektów oraz punktów widokowych. Aby dotrzeć do kas można wybrać podróż auto-ciuchcią albo spacerek, podczas którego trzeba się trochę wspiąć po schodach. Wybraliśmy druga opcję i po paruset stopniach odetchnęliśmy czytając opisy poszczególnych opcji tras. Zdecydowaliśmy się na zwiedzanie ogólnodostępnej części kopalni oraz części zamkniętej gdzie można samemu wydobyć sól. Gratis dostaliśmy też wstęp na film 3D o historii tej kopalni sposobach wydobywanie z niej soli na przestrzeni wielu wieków.
Musieliśmy poczekać pół godziny na przewodnika mówiącego po angielsku. Ponieważ świeciło piękne słońce to sobie odpoczęliśmy leżąc na ławkach jak klasyczne polskie żule =) Po zebraniu się grupy, wśród której znaleźli się oprócz nas także Filipińczycy, amerykanie i Holendrzy ruszyliśmy w głąb kopalni. Rusztowania wejściowego korytarza zbudowane zostały z eukaliptusowego drewna. Powodem tego jest to, że drewno to może absorbować do 20l wody na dobę. Dzięki temu na jego brzegach osadza się sól, którą można zebrać. Główny korytarz wewnątrz kopalni jest zorganizowany, jako droga krzyżowa. Na każdej stacji znajduje się inaczej wyrzeźbiony krzyż symbolizujący wydarzenie związane z daną stacją. Następnie dochodzimy do pięknej sali gdzie gładki, podświetlony na niebiesko sufit symbolizuje niebo. Porowate i nieobrobione ściany tego pomieszczania symbolizują ziemie, na której jest pełno grzechu. Przechodzimy dalej do wejścia do katedry gdzie należy wybrać jedną z trzech dróg. Wybór danego wejścia pokazuje czy jesteśmy grzesznikami, którzy nie mają wstępu do kościoła, grzesznikami, którzy zostawiając swe złe uczynki mogą wejść do środka, lub świętymi bez skazy.
Katedra podzielona jest na kilka pomieszczeń, w jednym z nich w każdą niedzielę odprawiane jest msza. W bocznych pomieszczeniach znajdują się obecnie ławki. W zamierzeniu miały tam być konfesjonały, jednak akustyka miejsca nie pozwalała zachować tajemnic spowiadających się ludzi. W głównym pomieszczeniu katedry „znajduje się” olbrzymi krzyż wyrzeźbiony w skale. Znajdują się tam też figury z pierwotnej solnej katedry. W mniejszym pomieszczeniu obok możemy zobaczyć „wodospad” solny, czyi skrystalizowaną sól, po której spływają cienkie strumyki z zasoloną wodą. Jeszcze tylko ostatni punkt programu, czyli lustrzana grota. Znajduje się w niej olbrzymie lustro zanurzone na 10cm w solance. Robi to niesamowite wrażenie i trzeba chwilę się przypatrzeć, aby złapać głębię. Znajduje się tu także kawiarenka i sklepy z różnymi rzeczami począwszy od kamieni po kolorowe torebki. Naprzeciwko sklepów znajduje się wielka ciekawostka: kilka lat temu w związku ze współpracą tej kopalni z uwaga, uwaga, kopalnią soli w Wieliczce dyrektor naszej kopani podarował Kolumbijczykom kilka krasnali =)
Odpoczywamy oglądając trójwymiarowy film o kopalni. Okazuje się, że znajdujemy się na jej 3cim najniższym poziomie. Na tym poziomie nadal pozyskuje się sól, tylko 3% trafia na stoły, reszta do przemysłu. Dwa wyższe poziomy zakończyły swoją działalność wiele lat temu. To na poziomie 1 znajduje się oryginalna katedra solna.
Po odpoczynku ruszamy, aby dorobić trochę do wyjazdu pomagając wydobyć sól. Dostajemy kaski z latarkami, przechodzimy instrukcje bhp oraz wstępny kurs poruszania się po kopalni w przypadku awarii światła. Jako sprawdzian umiejętności wyłączamy latarki i wchodzimy pojedynczo do tunelu, który raz zwęża się do szerokości ramion, aby za chwilę rozszerzyć się do dwóch metrów wszerz. Po wyjściu i odczekaniu na resztę zespołu włączamy latarki i przechodzimy na stanowiska pracy. Jeden kilof przypada na trzy osoby i mamy niewiele czasu, aby odłupać wystarczającą ilość soli. Nie idzie nam zbyt dobrze, więc pirotechnicy przynoszą nam laski dynamitu. Teraz musimy nawiercić dziury w ścianie. Używamy do tego olbrzymiej wiertaki, ważącej 50 kg. Wsadzamy laski dynamitu i schowani w bezpiecznej odległości za ściana odpalamy ładunek. Huk nas lekko ogłusza, a powietrze wypełnione jest pyłem. Udało nam się nie trafić na metan, więc wszystko jest ok. Nakładamy na maszyny urobek i kończymy naszą zmianę dostając sowitą jak na naszą pracę wynagrodzenie, dzięki któremu stać nas na obiad.
Po odebraniu zapłaty wychodzimy na powierzchnię gdzie wita nas burza z wielką ulewą. W strugach deszczu biegniemy przez miasto, ciesząc się z długich daszków, pod którymi możemy się co jakiś czas schronić. Dobiegamy do knajpki i zgłodniali zamawiamy pieczonego kurczaka, zupę oraz platano z serem i bocadillo. Kurczak był ok, zupa też. Natomiast platano zadziwiło mnie smakiem. Połączenie słonego i słodkiego smaku było zaskakujące. Smaczne, ale nie w takiej ilości. Do tego napiliśmy się pysznego soku wyciskanego z cytryny.
Znowu wyskakujemy w ulewę i szukamy autobusu, aby wrócić do Bogoty na występy Kikiego.