Noc nie była zbyt spokojna. Okazuje się, że pokój przy ulicy nie był dobrym wyborem. Przez większą część czasu słyszeliśmy aż za dobrze życie ulicy ;)
Zatyczki do uszu pozwoliły nam się w miarę wyspać.
Śniadanie skromniejsze niż u Benego, ale zapełnia brzuchy. Rozmawiam z Saritą o wynajmie auta i cygarach, a Sylwia i rodzice idą po owoce na pobliski bazarek. Wracają z ananasami, awocado i bananami. Cele na dziś:
- dowiedzieć się o ceny aut i ich dostępność,
- zwiedzić Havana Vieja,
- zwiedzić forty na drugim brzegu.
Gdy doszliśmy na Capitol zobaczyliśmy, że udało nam się dotrzeć na końcówkę maratonu, przepraszam - Habatonu ;) Impreza zgromadziła sporo ludzi, byli też goście z zagranicy. Coś jak nasz maraton warszawski lub poznański.
W pobliskich hotelach sprawdziliśmy ceny aut. Za Kia Piccanto żądają 70 CUC, za Renault Scala 85. W cenie jest już ubezpieczenie.
Dodatkowo trzeba dopłacić za pierwsze tankowanie - 70 CUC. Ponieważ chcemy oddać auto w Varadero, to trzeba jeszcze za tę opcję dorzucić 25 CUC.
Czas na zwiedzanie. Spacerujemy po starówce i nóż nam się w kieszeni otwiera widząc zdewastowane kamienice, które mimo tragicznego stanu, są nadal piękne. Piękny dowód na to ile są warte wszelkie odmiany czerwonych idei... Nic sami nie dali od siebie, jadą na tym co zrobili kiedyś ci, których przegonili…
Wiele kamienic wyglądają na opuszczone, a mimo to mieszkają tam ludzie. Część jednak kompletnie nie nadaje się już do zamieszkania i organizowane są tam parkingi. A czasem po prostu są to szkielety domów.
Świetnie widać, gdzie wykorzystano pieniądze UNESCO. To jak przejście ze świata umarłych do żywych. Kamienice odnowione mienią się różnymi kolorami. Odrestaurowane ulice i place zachęcają do odpoczynku przy fontannie. Choć policja przepędza siedzących na fasadzie fontanny (czyli na przykład nas ;)).
Spacerujemy sobie po starówce, kryjąc się w cieniu, bo o 12 ciężko wytrzymać na słońcu. Zajadamy się czymś w rodzaju faworków. Wchodzimy do muzeum czekolady, które jest totalnym dnem. W sumie jest to pijalnia czekolady z mini, a wręcz mikro wystawą o czekoladzie. Z 3 rodzajów czekolady do picia jest tylko jedna, która i tak smakuje bardzo słabo. Jedyny plus to trochę chłodu.
Ruszamy w stronę katedry, przy okazji szperając w starych książkach, które można kupić w niezłej cenie. Sylwia dorwała Pascala po hiszpańsku i kupiła za 12 CUC. Niestety nie było nic z polskimi korzeniami ;) Podziwiamy miraż nowej i starej architektury. Odwiedzamy kawiarnię, w której przesiadywał Hemingway. Powoli kierujemy się w stronę centrum, aby zjeść w Asturii. Przy okazji w jednym z podwórek widzimy niebieskie beczkowozy, do których przychodzą mieszkańcy z baniaczkami.
Na początku wydawało nam się, że to wino. Okazuje się jednak, że to coś w stylu lemoniady. Wesoły pan opowiada nam o Hawanie i pyta się o naszą podróż. Kupujemy dużą butelkę ciekawej mikstury i żegnamy się z miłym panem, który ma nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Po dotarciu do Asturii okazuje się, że znowu jest długa kolejka i po paru minutach stwierdzamy, że szkoda nam czasu i że zjemy coś na mieście, aby mieć czas na zwiedzenie fortów.
Mini pizza prosto z pieca, jakieś grillowane mięsko i tajemniczy napój daje nam siłę na dalsze dreptanie. Pierwszy pomysł to złapanie autobusu z centrum, ale widząc jak są nabite bierzemy taksę za 5 CUC. Przejeżdżamy pod tunelem i już jesteśmy w pierwszej fortecy - El Morro.
Wstęp do niej kosztuje 8 CUC razem z biletem na latarnię morską. Fort bardzo ładny, zadbany. Co prawda nie tak duży jak ten w Cartagenie, ale pewniej nie mniej bitny. Na szczycie latarni spotykamy latarnika, który ogląda mecz Polska - Urugwaj. Wstyd było się przyznać, że jesteśmy tymi co dostają baty ;) Gdy wchodziliśmy na latarnię było 1:0, gdy schodziliśmy zrobiło się 2:0...
Od strony kanału funkcjonuje swego rodzaju bosmanat. Panowie kierują ruchem statków, witając i żegnając marynarzy. Pokazują nam flagę Polski, co prawda jeszcze tej okupowanej przez sowietów, ale mają też mniejszą, właściwą.
Jeszcze trochę włóczęgi po forcie. Super wygląda cypel, gdzie widać dwa kolory wody - głęboki niebieski oraz zielonkawy. Jest godzina 17 i rozdzielamy się z rodzicami. Oni wracają do Sarity odpocząć, my idziemy zwiedzać drugi - o wiele większy fort - La Cabana.
Trzeba przyznać, że ten przerasta znacznie Cartagenowy. Zarówno wielkością jak i rozmachem. Ma w sobie nawet park. Na jednym ze wzgórz stoją podarki od związku radzieckiego w postacie różnych pocisków rakietowych. Oglądamy przepiękny zachód słońca i podziwiamy nieliczne światła Hawany. Z jednej strony ma to swój urok, z drugiej zadziwiające jest jak dużo jest mroku.
W końcu łapiemy staruśkiego Chryslera i wracamy do hostelu.
Podsumowanie cenowe:
Ananasy i avocado - 20 CUP
Paczka faworków - 5 CUP
Gorąca czekolada - 0,5 CUC
Lokalna lemoniada 1,5l - 20 CUP
Mini pizza z serem - 5 CUP
Buła z mięsem - 10 CUP
Taxi z centrum do fortów - 5 CUP
Wstęp do El Morro z latarnią - 8 CUP
Wstęp do La Cabana przed godziną 18 - 8 CUP
Taxi z fortu do hostelu - 7 CUP